Obóz na Ural/Dziennik podróży

Z Słoneczko

Obóz na Ural » Dziennik podróży

Poniżej znajduje się rzeczywisty przebieg obozu, w pewnych aspektach różniący się od zaplanowanego. ;)

Dzień 1., poniedziałek, 6.08.2007
Warszawa (pakowanie) -- Warszawa -Terespol (pociąg: 11:47-15:01) -- Terespol - Brześć -- Brześć- (pociąg: 17:48-
Dzień rozpoczęcia obozu zagranicznego (a przynajmniej początek dnia) nie jest w żaden sposób nadzwyczajny czy spektakularny. Nawet dla mnie, choć to mój 2gi taki obóz. Zwyczajne wielkie pakowanie rzeczy obozowych i przydzielanie ich zastępom (w zależności od obozu i częstości spotykania sklepów, na początku obozu zagranicznego nosi się na plecach średnio 7-10 kilo rzeczy obozowych - sprzętku i jedzenia, nie pamietam już niestety ile tego było na tym obozie). Oprócz pakowania obkleja się także mapy(by nie były do wyrzucenia na po pierwszym deszczu), kseruje dokumenty i wykonuje inne drobne rzeczy. Potem wreszcie przejście do dworca centralnego. Z 2giej zaś strony: to obóz na który wszyscy czekaliśmy, przygotowania trwały od kilku miesięcy. To obóz który zapowiada się.. interesująco;).
Wspomnieć jednak należy o toaście… kabanosami! Toaście o poprawę stosunków polsko-rosyjskich (na teren Rosji i zarazem ZBiRu nie wolno wwozić mięsa z polski). Także tuż przed przekroczeniem granicy brzuszki były pełne:D. Poza ‘ucztą’ musieliśmy pieczołowicie wypełniać karty, na których to deklarowaliśmy przewóz co cenniejszych rzeczy (takie przepisy). Okazało się jednak, że celnicy gdy zobaczyli tak dużą grupę machnęli na nas ręką co by sobie nie robić kłopotu.
Nowy pociąg baardzo różnił się od naszego pospiecha - miejsca do leżenia, ładny (bo do Moskwy), mający jednak jedną wadę: nie otwierały się okna! A jak pokazywał ekran: było 27 stopni!
Jako że podróż była długa, odbyły się zajęcia z języka rosyjskiego (każdy musiał przez nie przejść, choć niekoniecznie dzisiaj), które prowadził Michał znający rosyjski. Na tych zajęciach mówił tylko po rosyjsku, co było pewnym utrudnieniem, ale pomagało w nauce tego języka. Bo jak wiadomo - warto znać choć i kilka słów po rosyjsku jadąc do Rosji:).
Dzień 2., wtorek, 7.08.2007
- Moskwa (-9:20) -- Moskwa (zakupy itp., zwiedzanie) -- Moskwa- (pociąg: 19:20-
Przed dojazdem do Moskwy odbyły się zajęcia, na których razem z Michałem opowiadaliśmy co fajnego można zobaczyć w Moskwie, jak się po niej poruszać, itp. Dowiedzieliśmy się również, co to jest „sanitarna zona” - toaleta zamykana jest na 1,5 przed Moskwą (i każdym innym większym miastem). Dlaczego - można się domyślić. Była to dla niektórych z nas dość niemiła niespodzianka. W Moskwie dzięki znajomościom (mama jednej z uczestniczek pracuje w ambasadzie polskiej) mogliśmy nasze plecaki zostawić w jednym z mieszkań należących do ambasady, co bardzo nam pomogło. Gdy wymieniliśmy pieniądze (kupione w Polsce dolary wymieniliśmy na ruble), każdy zastęp dostał spis tego, co ma kupić, po czym udaliśmy się na zwiedzanie. Co obejrzeć można - odsyłam do przewodników, najlepiej Wiedzy i Życia. Z ciekawostek, czego pewnie w przewodniku się nie znajdzie, w Polsce raczej też nie: ceny w McDonaldzie zmieniają się przeciągu dnia:D.
Moskwa pożegnała nas dość niemiło (choć może były to ‘łzy tęsknoty’ za nami?:P). Otóż gdy przemieszczaliśmy się do dworca zaczął padać deszcz. Na początku był to zwykły deszcz, ale się rozkręcał. Gdy doszliśmy do pociągu porozpadały nam się totalnie mokre kartony z jedzeniem, każdy był przemoczony dosłownie do suchej nitki, nawet widoczność była bardzo ograniczona (w okularach jeszcze bardziej). Od wody podłoga w pociągu zaczęła robić się miękka. Ale harcerz nie z cukru:). Mieliśmy dużo sznurków i rozwiesiliśmy wszystko wzdłuż korytarza w pociągu ku uciesze współpasażerów.
Żegnaj, Moskwo! A przed nami: noc-dzień-noc w pociągu.


Dzień 3., środa, 8.08.2007
-- pociąg --
Gdy ktoś mówi, że podróż pociągiem po Rosji się dłuży - rozumiem go. Nawet mimo tego, że zaplanowane było na ten dzień trochę zajęć. Chyba chodzi o tę ograniczoną przestrzeń życiową.
Oto czym mniej więcej zajmowaliśmy się w pociągu:
- rozwiązywaniem krzyżówek:D
- można się zorientować, że ktoś nam wyjął kiełbasę z koszyka w supermarkecie i nie ma jej razem z nami (wyjął nam raczej przed zapłaceniem, bo nie było jej na paragonie, aczkolwiek nie pamiętam dokładnie)
- odsypianiem niedospanych nocy przed obozem
- czytaniem książek
- wyjściem z pociągu np. na stacji Kalja by kupić od mieszkańców co tylko dusza zapragnie: pierożki (ciepłe bułki z nadzieniem: rybnym, ziemniaczanym czy kapuścianym), ryby, kwiaty, ogórki małosolne, czerwony agrest i dużo dużo innych rzeczy.
- dalej uczeniem się rosyjskiego
Aczkolwiek to wszystko mogło się dziać na dość ograniczonej powierzchni.


Dzień 4., czwartek, 9.08.2007
- pociąg Moskwa - stacja Полярный Урал, Ural Polarny
granica Europy i Azji -- nocleg nad strumieniem Hrabiet-Szor.
Z pociągu wyszliśmy po południu, ok. kilometra od umownej granicy Europy i Azji. Na granicy tej stoi wielki słup graniczny, z wielkim globem ziemskim, na którym zaznaczony jest Ural. Wskazuje ten słup również, w którą stronę nalezy się udać by być w Azji a w którą by być w Europie.
Przy słupie granicznym odbył się Apel mundurowy - bo niby gdzie jeśli nie tu?!:D To warto powiedzieć, jak nazywał się każdy z zastępów: „Misie polarne”, „N.N.", „Matrioszki pierożki", "Pierogi ruskie" oraz "Jaśnie oświeceni ojcowie imperatorzy wszechrosyjscy ich cesarskie mości cesarze i samowładcy wszechrosyjscy"
To był bardzo radosny dzień, co było widać na każdym. Bo przecież - zaczyna się Ural:).
Zaczyna się Ural, który jest chłodny, czego można się było spodziewać, jest też jasno dużo dłużej, ze prawie cały czas, czego też można się było spodziewać. I ma też komary, ale jesteśmy na nie przygotowani - mamy moskitiery.


Dzień 5., piątek, 10.08.2007
Ural Polarny
1. dzień chodzenia: góra Szlem (562m. n.p.m.) -– przekroczenie strumienia Lek-Woz –- trasa wzdłuż strumienia Jelec -- nocleg nad strumieniem Jelec.
Tak, tak, tak! Nareszcie można zacząć dzień od kaszki z mlekiem i z płatkami! Bo jeśli ktoś nie poczuł wczoraj, że zaczęliśmy wędrówkę (a niedużo przeszliśmy), to dziś miał na to namacalny dowód. Kaszki, jak i soja na obiad, są nieodłącznym elementem obozowania:P.
Gdy już się zebraliśmy i ruszyliśmy dalej pojawiło się coś, co towarzyszyło nam do samego końca Uralu Północnego: woda w butach. Brała się głównie stąd, że szliśmy cały czas prawie przez mokrą trawę, czasem w sandałach przez rzekę. Co prawda lepsze pary butów wytrzymywały jeszcze, ale one też niedługo dały za wygraną. I tak jak Eskimosi mają wiele określeń na śnieg, my (choć jeszcze nie dziś) zaczęliśmy rozróżniać, jak kto ma wilgotny but: przez lekko wilgotny, nasiąknięty wodą, chluptający, do przepełnionego :D. W Polsce nigdy nie przyszło by to nam do głowy.
Tego dnia również zdobyliśmy nasz pierwszy Szczyt: Szlem.
Wniosek ogólny: Ural jest piękny. Piękny i dziki.


Dzień 6., sobota, 11.08.2007
Ural Polarny
stacjonarny: -- wyprawa na lekko na bezimienny szczyt(1056m. n.p.m.).
Mimo że na ten dzień była przewidzana zmiana miejsca obozowania, zostaliśmy jednak tutaj. Dlaczego: przez bardzo silny wiart i deszcz. Po prostu gdy długo pogoda sie nie zmieniała, postanowiliśmy zaczekać do jutra, kiedy to warunki do wędrówki mogły by być lepsze. W moim wypadku np. dzień rozpocząl się o godzinie 02:00, gdy namiot pod naporem wiatru zaczął się na mnie kłaść. Myślę że nie tylko ja się wtedy w ten sposób obudziłem.
Nie wszyscy ten dzień się spędzili na lenieniu się w obozowisku - była też grupka osób, które poszły na bezimienny szczyt, na którym

znaleźli szczątki bodajrze starej stacji badawczej.

Tego dnia również odkryliśmy, że jeśli soja jest soją mieloną o smaku np. koperku, to jest to soja dobra: nie smakuje ona wtedy jak soja(czyli de facto jak karimata), tylko jak koperek.
Dzień 7., niedziela, 12.08.2007
Ural Polarny
2. dzień chodzenia: dolina Strumienia Kuz–Ty-Wis -- nocleg nad Strumieniem Marak-ruz (Koniec Świata)
Niestety, tego dnia pogoda nie zmieniła się na lepsze - równie mocno wiało. A ponieważ to nie było idealne miejsce na dłuższy pobyt, postanowiliśmy iść dalej.
Idąc szliśmy cały czas przez sliskie i niebezpieczne skałki (kilka upadków), lub przez teren podmokły - niestety taka jest właściwość tundry - albo pod powierzchnią jest skała albo lód, i woda nie ma w co wsiąkać. Morko było na dole a także od góry - padało prawie cały czas, wiało tak, jakby wiart chciał pokazać jak szybki może być.
Tego dnia mieliśmy tylko jeden postój - więcej nie chcieliśmy - gdyż człowiek nie chodzi, jest mu jeszcze zimniej, a tego dnia tempetatura naprawdę nam doskwierała.
Gdy szliśmy już 6 czy 7 godzin, postanowiliśmy poszukać miejsca na rozbicie się - dalsza wędrówka mogła się skończyć bardzo niedobrze. Gdy Arek chciał się przeprawić na drugi brzeg rzeki przy której podjęliśmy tę decyzje - dwa razy przewrócił go wiatr. Suma sumarum rozłożyliśmy z wielkim trudem namioty, zwykle w co najmniej 4osoby - dwie musiały trzymać namiot, by w czasie przyszpilania nie został zdmuchnięty. Niestety na kamienistym podłożu - do wyboru była jeszcze tylko rzeka.
To naprawdę był Koniec Świata.
Dzień 8., poniedziałek, 13.08.2007
Ural Polarny
stacjonarny: wycieczka na lekko na przełęcz Geologów (ca. 900m.n.p.m.)
Tego dnia wiało trochę mniej. Tzn. nie był to szczyt naszych marzeń - ponieważ z jednej strony mamy już namioty, które w miarę stoją, z drugiej - na pewno nie zostawiłbym tego dnia czegokolwiek poza namiotem, bo pewnie bym nie znalazł. Najwięcej obrażeń po wczorajszym dniu odniósł namiot, który miał foliowe okienka. Miał - a wczoraj słuch po nich zaginął.
Rano postanowiliśmy wysłać smsa z telefonu satelitarnego (który na wszelki wypadek wypożyczyliśmy jeszcze w Polsce). Pytaliśmy wtedy znajomego o pogodę, a także napisaliśmy do mamy Kasi wiadomość, którą miała rozesłać wszystkim rodzicom, że pogoda nie najlepsza, ale z nami wszystko dobrze:). Niestety telefon musiał się włączyć w plecaki, gdyż baterii na odebranie wiadomości już nie starczyło:(.
Znalazło się jednak klika osób, które tego dnia nie chciały spędzić go całego w namiocie. Celem tej wycieczki byla przełęcz Geologów. Nie znaleźliśmy śladów geologów, a to dużo innych rzeczy: pierw śladów po gąsiennicach i duużych oponach, potem usłyszeliśmy jakiś powtarzający się hałas, a gdy dochodziliśmy już na miejsce - zobaczyliśmy małą wioskę robotników: kopiących, wyworzących ziemię i zsypujących ją potem na dół(stąd ten hałas). Jak się później okazało - wydobywali oni chrom (musiało się to bardzo opłacać - cokolwiek co robi się w takim miejscu MUSI się opłacać:P). Oprócz maszyn było też tam mnóstwo butelek po wódce - bo niby co można robić na takim odludzi długimi wieczorami?
Tego dnia też rozważaliśmy, czy nie warto czasem skrócić obozu. Wtedy wydawało się to dla nas dość realnym rozwiązaniem. Z perspektywy czasu - na szczęście - plan ten nie wszedł w życie.
Dzień 9., wtorek, 14.08.2007
Ural Polarny
3. dzień chodzenia: Powrót na stację (dolina Sobu): w górę Strumienia Marak-ruz -- do jeziora Marak-ruz -- trasa w dół rzeki Sob -- nocleg nad rzeką Sob.
Sprawozdanie pogodowe z tego dnia: praktycznie nie padało (czyli pogoda się poprawiła jednak). Mniej wiało, aczkolwiek na tyle, że rzeczy przytroczone do plecaka wysychały bardzo szybko.
Droga ta tak naprawdę nie wiodła wzdłuż strumienia, tylko zygzakiem - co jakiś czas musieliśmy przechodzić na jego drugą stronę. I o ile za pierwszym razem - przy miejscu naszego obozowiska nie dało się przejść nie mocząc butów, o tyle w miejscu, gdzie na mapie było zaznaczone, że tu jest najszerszy fragment rzeki, udało nam się przejść suchą stopą - woda płynęła pod kamieniami.
Poza tym pogoda poprawiła się na tyle, że pojawiły się wreszcie piękne widoki:). Bo te góry, o ile pozwolą się oglądać, są naprawdę piękne:).
Dzień 10., środa, 15.08.2007
Ural Polarny, stacja Полярный Урал - Łabytnangi (pociąg: 16:17 (ew. 16:32) - 19:40) -- nocleg w Łabytnangi

Pociąg Workuta-Łabytnangi -- nocleg na dworcu (bez toalet) w Łabytnangi

Dziesiątego dnia obozu rano, zanim się jeszcze na dobre człowiek rozbudził, czuł się jakoś... inaczej. W namiocie gorąco. Na zewnątrz świeci słońce, chmurek niewiele - jak nie na Uralu!:D Zanim zdążyliśmy ruszyć w drogę, udało się wysuszyć wszystkie lub prawie wszystkie rzeczy(nawet buty!).
Pierwszym naszym celem tego dnia była stacja Полярный Урал, z której to mieliśmy dojechać pociągiem do Łabytnangi. Doście do stacji zajęło nam 1,5 godziny, na miejscu zanim przyjechał pociąg zdążyliśmy zjeść obiad, pośpiewankować i ogólnie rozleniwić:).
Aż tu nagle niespodzianka: pani pracująca na stacji powiedziała mniej więcej coś takiego: "Wasz pociąg będzie 30min wcześniej, zbierajcie się". Morał na dziś: nie przychodź na pociąg w ostatniej chwili.
W pociągu: duszno. Okien nie da się otworzyć, współpasażerowie w większości prawdopodobnie dawno się nie myli, za to niedawno pili. Jechał tym pociągiem również pewien tutejszy policjant, który opowiadał nam o tym, że jest stok(!) narciarski, że zginęli tu w październiku ub.r. ludzie w lawinie, a także o tym, co wydobywają na przełęczy Makar-ruz.
Dworzec w Łabytnangi jest bardzo duży, ładny, niedawno odnowiony. Jest w nim ciepło, dużo miejsca, także wiele osób może tu przenowować (jedna grupa ludzi, którzy chyba płynęli obem przy okazji łowiąc ryby, np.). Ma tylko jedną wadę: nie ma w nim czynnej toalety. Ale poza tym jest naprawdę super.
Dzień 11., czwartek, 16.08.2007
Łabytnangi - Salechard (autobus, prom), Salechard - Oktiabrskoje -- Pieszo do promu, potem taxi i bus do Salechardu -> Statek
Pobudka o 5 rano czasu tutejszego (3 moskiewskiego) nie była najprzyjmniejsza. Czas zbierania umilił nam szef grupy spływającej Obem, wymienionej już wczesniej, który po rozmowie z Olą wręczył jej 3, wędzone, solone, prawdziwe RYBY:D. Po usunięciu z nich łusek i wszelkich ości chętne osoby mogły je zjeść w czasie 2go śniadania - mi osobiście smakowały:).
6-kilometrowy odcinek do przystani w Łabytnangi odbyliśmy pieszo. Tam wsiedliśmy w prom, który przewiózł nas na drugi brzeg, do Salechardu, skąd odpływają statki dalekobieżne.
Już w Salechardzie dowiedzieliśmy się, że skończyły sie miejsca na statku "Meteor". Powiedziano nam, że możemy wsiąść na statek o wdzięcznej nazwie "Ojczyzna", który różni się od "Meteora" tym, że płynie jeden dzień dłużej do upatrzonego przez nas miejsca. Na statku długo nie wiadomo było, czy mamy gdzie spać, gdzie są nasze miejsca, itp.(bilety kupowało się na statku, miejsca dostaliśmy do kajut, ale dopiero na następny dzień - tę noc mieliśmy spędzić w najniższej klasie, gdzie panuje wieczny zaduch i gdzie nie dochodzi światło słoneczne.
Dzień 12., piątek, 17.08.2007
-- dzień i nocleg na statku --
Podróż statkiem po jednej z najdłuższych i najszerszych rzek w Rosji z punktu widzenia widoków jest co najmniej monotonna. Zmieniało się niewiele, aczkolwiek zachód słońca był niczego sobie.
Podczas tego dnia odbyła się gra ekonomiczno-negocjacyjna "jest król: spuścizna Karola Wielkiego". Więszkość uczestników wciągnęła, co urozmaiciło czas na statku (targi, przekupstwo, dysksusje, monologi, pakty o nieagresji - dla każdego coś miłego).
Dodać jeszcze należy, że dla wielu osób podróżujących tym statkiem byliśmy dużą atrakcją turystyczną.
Dzień 13., sobota, 18.08.2007
- Oktiabrskoje -- statek Oktiabrskoje - Priobie -- Priobie - Sierow, nocleg w pociągu.
Dni na statku były w miarę leniwe - tym razem np. podudka była o 8 rano, zdążyły jeszcze odbyć jedne zajęcia programowe, zanim nasza podróż tym środkiem lokomocji dobiegła końca.
W Oktiabrskoje, Piobie i Sierowie głównie zajmowaliśmy się zakupami, głównie jedzeniowymi (sterta rzeczy które kupiliśmy wyglądała naprawdę imponujaco!). Oprócz tego udało się kupić benzynę do kuchenek, i co najważniejsze: bilety aż do Petersburga:). Także jeśli nie wydarzyłoby się nic bardzo niefartownego - powrót mieliśmy 'załatwiony' (bilety do Wilna nie były problemem).
Dzień zakończył się w pociągu.
Dzień 14., niedziela, 19.08.2007
Ural Północny
Pociąg Priobie – Sierow -- autobus Sierow - Siewierouralsk -- ‘autobus’ Siewierouralsk - Bajanowka -- nocleg nad Bajanowką przy strumieniu Zołotuszka.
W Sierowie więszkość obozowiczów w czasie naszego pobytu w tym mieście postanowiła skorzystać z dobrodziejstw bazarku leżącego tuż obok dworca. Najwięszym zainteresowaniem cieszyły się wszelkie świeże (do śniadań kaszkowych jemy raczej suszone) owoce:).
Autobus do Siewierouralska jak się potem okazało - nie był taki zły. To, że kierowca musiał nakręcić go korbką(!), byśmy mogli ruszyć z przystanku, to nic w porównaniu z tym, czym jechaliśmy do Bajanowki: blacha głownie składająca się z rdzy, maska leżąca wewnątrz autobusu (pewnie chłodzenie nie działało jak należy), oraz niebezpiecznie kiwająca się cała prawa połowa autobusu. Wielki szacun, że tym dało się jeszcze jeździć:D.
Z drugiej strony - nie ma co narzekać. Autobus ten (ostatni tego dnia) został dla nas ściągnięty z trasy, byśmy mogli nim dojechać do Bajanowki - na każdym kroku człowiek przekonuje się, że Rosjanie są naprawdę pomocni:).
W Bajanowce Kasi i Michałowi udało się załatwić dla obozu transport wgłąb gór. Mianowicie za pewną zapłatą tutejsi drwale obiecali nas zabrać razem ze sobą.
Nocowaliśmy więc niedaleko. Komary znalazły nas natychmiast, równie szybko nas polubiły. Nie mogło sie niestety odbyć ognisko obrzędowe, a to z powodu konkurencyjnej 'imprezy', którą dźwięk gitary mógł do nas przyprowadzić.


Dzień 15., poniedziałek, 20.08.2007
Ural Północny
-- przejazd pojazdem drwali do głównego grzebietu pod Sosieinskij Kamień

(954m) -- nocleg na strumieniem Mała Lampa.

Naszym transportem okazał się wielka terenowa ciężarówka. Miejsce dla nas było w metalowej 'puszce' mającej jedyne dwa okna w suficie. Miejsca było tyle, że plecaki tworzyły jedną warstwę na podłodze, my drugą. Zamknięci od zewnątrz przez naszego 'szofera', jadąc przez godzinę mieliśmy tylko nadzieję, że Pan Drwal wysadzi nas tam, gdzie chcieliśmy. Oczywiście w czasie podróży, gdy zamknie się 20 harcerzy takim jak to miejscu musi dojśc do głupawki, i tak też się stało:D.
Gdy już zeszliśmy z głownej drogi, okazało się, że mamy tak naprawdę niewiele wody. Na szczęście udało się ją znaleźć i zapasy uzupełnić. Druga rzecz, która się okazała, to to że prawie cały czas szliśmy po skałkach, co obóz bardzo rozciągało(na tym rodzaju podłoża ludzie radzą sobie różnie). Dlatego też nie doszliśmy do planowanego miejsca kilka wniesień dalej, tylko 'zrypaliśmy' się do doliny potoku Mała Lampa. Tam też Janek znalazł świetne miejsce na obozowisko - nie daleko strumienia, w miarę płaskie, i było tam zadziwiająco mało komarów.
Dzień 16., wtorek, 21.08.2007
Ural Północny
-- dzień stały -- wycieczka dla hardcore’owców wzdłuż grzbietu w stronę szczytu Hrebiet (1339m) -- wycieczka zwykła na Sosieinskij Kamień (1204m) --
Tego dnia odbyły się dwie wycieczki. Na jedną poszły 4 najsprawniejsze osoby (Michaj, Arek, Piotrek K. i Paweł F.). Co charakteryzowało tą wycieczkę - głównie długość, czyli 54(!) GOTy. Ale udało im się:).
Druga wycieczka poszła nieco bliżej i nieco wolniej. Aczkolwiek moim zdaniem było bardzo przyjemnie. Ogólnie Ural Północny to zupełnie inny świat od Uralu Polarnego. Pogoda (ogólnie) jest o wiele lepsza, temperatura średnio wyższa, nie jest też ciągle mokro.
Aha - drugą wycieczkę charakteryzowały poroża zbierane przez jej uczestników:).
Dzień 17., środa, 22.08.2007
Ural Północny
-- dzień stały-- wycieczki na lekko na Kazański Kamień (1035m) --
Wycieczka na lekko tego dnia cieszyła się mniejszym powodzeniem niż poprzednia - więcej osób zostało w obozie: częśc postanowiła się wykurować (powszechny był w tym czasie intensywny katar czy też gól gardła). Wycieczka podobno była fajna. W obozowisku odbywało się ogólnie rzecz biorąc lenienie się podobne do tego na stacji Polarny Ural - jedzenie, śpiewanie i wylegiwanie się na słońcu.
Wieczorem zaś odbyło się ognisko obrzędowe, na którym pierw odbyły się prezentacje zastępów, po czym złożyłem Przyrzeczenie Harcerskie.
Dzień 18., czwartek, 23.08.2007
Ural Północny
-- zejście do drogi do Bajanowki -- nocleg przy drodze do Bajanowki nad strumieniem Suria.
6 dni pozostało do końca obozu - najwyższa pora zacząć się z gór zbierać;). Szkoda było opuszczać nasze świetne obozowisko. Zanim doszliśmy do głownej drogi (z której zaczynaliśmy), raz zdążyły się zgubić zamykające osoby, częściej niż raz nie wiedzieliśmy jak dokładnie idziemy - tzn. wybieraliśmy między bezdrożami a śladami wiezdiechoda (o ile takowe były). Do tego doszedł później deszcz (przeciez nie mogło być tak, że ani razu nie padało jak byliśmy w górach).
Miłą niespodzianką było to, że na drodze spotkaliśmy znanych nam drwali, którzy obiecali jutro nas zabrać ze sobą.
W coraz mocniej padającym deszczu rozbiliśmy się niedaleko drogi.
Dzień 19., piątek, 24.08.2007
Ural Północny
-- do Bajanowki pojazdem drwali część drogi -- nocleg nad Bajanowką przy strumieniu Złotuszka.
Co było dużym acz pozytywnym zaskoczeniem: tego dnia obóz spakował się w TYLKO godzinę. Ponieważ nie było sensu czekać na drwali na miejscu, zaczęliśmy schodzić, jednak nie za wiele, gdyż nasz środek transportu dość szybko się pojawił.
Miejsce na nocleg wybraliśmy na polanie ogrodzonej drewnianym płotem. Co było dużym plusem tego miejsca - było płaskie. Minusem była odległość między nami a wodą pitną - prawdopodobnie największa na tym obozie.
Nasza wędrówka przez Ural Północny była o wiele mniej intensywna niż przez Polarny. Ten jak i poprzedni w miarę luźne, z niewielką ilością chodzenia, czego trochę było żal.
Dzień miał zakończyć się ogniskiem obrzędowym, niestety nie udało sie go odpalić za pomocą 9 zapałek.
Dzień 20., sobota, 25.08.2007
Ural Północny
-- wycieczka na lekko na Kumbę(921m.) --
Ostatni dzień w górach, czas się z nimi żegnać. Dla większości sposobem do tego była wycieczka na lekko. Okazała się owocna w... szyszki. Otóż ludzie napotkani po drodze nieśli ich całe mnóstwo i słowami "Do you like sziszka?" zachęcali do spróbowania.
Wieczorem odbył się kominek obrzędowy, na którym podsumowaliśmy obóz - każdy mógł się swobodnie wypowiedzieć na ten temat. Oprócz tego wręczona została Eli lilijka.
Dzień 21., niedziela, 26.08.2007
-- przejazd autobusem Bajanowka – Siewierouralsk -- autobus Siewierouralsk - Boksyty -- pociąg Siewierouralsk – Jekaterynburg (nocleg w pociągu).
Powrót z Bajanowki do Siewierouralska odbywał się tym samym autobusem co droga do Bajanowki. Zaskoczenia już nie było, aczkolwiek niepokój o to czy się nie rozsypiemy po drodze owszem. W Siewierouralsku uzupełniliśmy zapasy na powrót. Warte odnotowania są zupki 'radziecko-chińskie', wbrew pozorom bardzo dobre.
Ponieważ z bardzo ładnego dworca w Siewierouralsku od niepamiętnych czasów nie odjeżdżają pociągi pasażerskie, musieliśmy podjechać do Boksytów autobusem. Tam po niedługim czekaniu wsiedliśmy do pociągu do Jekaterynburga.
Dzień 22., poniedziałek, 27.08.2007
Jekaterynburg (-7:04) -- zwiedzanie miasta -- pociąg Jekaterynburg - St. Petersburg(9:34-)
Prawdopodobnie czasu moskiewskiego, o 03:20 jako oboźny obudziłem cały obóz. Był to dość nieprzyjemny początek dnia.
Niestety w Jekaterynburgu mieliśmy aż 17 godzin(niestety ponieważ chętnie ja np. zamieniłbym je na godziny w Petersburgu). W związku z tak dużą ilościa wolnego czasu, pierw odbyły się zajęcia z rosyjskiego ukierunkowane na dowiadywanie się gdzie coś jest, jak gdzieś dojść, itp. Potem był zwiad, czyli pewne zadania do wykonania w danym mieście zwykle wymagające interakcji z miejscowymi ludźmi (dzięki temu wiemy np, że da się na tutejszym uniwersytecie studniować język polski, ale tylko przez jeden semestr).
Jekaterynburg jako miasto jest dość chaotycznie zbudowany, co jakiś czas jednak można natrafić na ciekawy zabytek (cerkiew w miejscu zamordowania ostatniego cara Rosji, Mikołaja II), miejsce, tudzież piękną stację metra (obecnie w Jekaterynburgu istnieje jedna nitka, 2 są zaplanowane).
Dzień 23., wtorek, 28.08.2007
-- pociąg --
Pierwsza rzecz jaką dało sie zauważyć po wejściu do pociągu: okna się otwierają. Drugą było to, że mamy pościel, a łóżka są już pościelone (różnica standardu jest zauważalna).
Jak się okazało, życzliwych ludzi można spotkać nie tylko w górach: dostaliśmy od obsługi pociągu(na koszt firmy:D) ciasteczka i herbatę z grawerowanym logo pociągu na metalowych podstawkach. Innym przejawem życzliwości było to, że gdy nie mogliśmy znaleść wędliny, jeden ze współpasażerów podarował nam swoją. Ludzie tak jak wszędzie na wschodzie są też bardzo otwarci i często sami z siebie zaczynają z nami rozmawiać.
W tej podróży również można było wyjść w czasie postoju pociągu na stację i kupić np. ciepłe pierożki.
Poza tym można powiedzieć, że to zwyczajny dzień w pociągu.
Dzień 24., środa, 29.08.2007
Sankt Petersburg (-3:40) -- zwiedzanie miasta -- Sankt Petersburg- (pociąg: 19:45-)
Petersburg pięknym miastem jest:). Moim zdaniem, gdyby tylko wykasować samochody człowiek czułby się jak w XIX wieku. To trzeba po prostu zobaczyć.
Zobaczyć również warto Ermitaż - bo jak się okazało, studenci mogą wejść za darmo! Ermitaż jest piękny i interesujący, aczkolwiek po pewnym czasie spędzonym w kolejnej pięknie zdobionej sali można powiedzieć: 'co za dużo to niezdrowo'.
Można również powiedzieć, że obóz ma budowę klamrową - otóż tak jak przy opuszczaniu Moskwy, tak i w Petersburgu, okropnie lało.
Dzień 25., czwartek, 30.08.2007
Wilno (-8:52) -- spacer po mieście -- pociąg Wilno-Warszawa (z przediadką w Szestokai) (pociąg: 11:45-20:41)
Podróż pociągiem dla większości z nas była miejscem odpoczynku po intensywnym zwiedzaniu Petersburga. Nie pomagała w tym straż graniczna, gdyż granicę rosyjsko-łotewską przekraczaliśmy w środku nocy, a na granicy łotewsko-litewskiej strażnicy nie zadowolili sie dowodami osobistymi, tylko potrzebowali paszportów.
Mając 3 godzinki w Wilnie warto się przejść pod Ostrą Bramę, a potem pod wileńską (chyba) katedrę.
Po apelu kończącym obóz i przesiadce w Szestokai w pociąg już do Warszawy czuło się, że wracamy. Części z tego powodu dopadła głupawka, tak więc pozostałym papierem toaletowym rzucaliśmy się między przedziałami (jechaliśmy wagonem dla rowerów, gdzie zamiast podłużnych luster jest pusta przestrzeń z widokiem na potencjalne rowery).
Punktualnie o 20.41 pociąg nasz wjechał na stację Warszawa Centralna. Odśpiewaliśmy 'Bratnie słwo' i pożegnaliśmy się (choć w większości przypadków nie na długo).
I w taki oto sposób niesamowita przygoda, jaką była wyprawa na Ural - dobiegł końca:).